XI

22. kwietnia 2012

     Otworzyłam oczy. Od razu oślepiły mnie promienie wschodzącego słońca. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym właśnie się znajdowałam. Zdecydowanie nie był to pokój Mario, tym bardziej mój. Zwróciłam uwagę na białe ściany i... no tak szpitalne łóżko. Dopiero teraz dotarło do mnie, co się stało. Mecz, gwizdek, moje imię i totalna pustka. Zemdlałam. Pierwszy raz w życiu. Strasznie mnie to zaniepokoiło i obiecałam sobie w duchu, że zacznę bardziej na siebie uważać.
     Spojrzałam na zegarek, który wisiał tuż nad drzwiami. Była dopiero 6. Zastanawiałam się, jak długo byłam nieprzytomna. Niestety nikogo przy mnie nie było. Kątem oka na szafce obok łóżka spostrzegłam gazetę. Podniosłam ją i zawzięcie szukałam daty.
     - 22. kwietnia 2012 - przeczytałam na głos. - Uff... czyli nie jest tak źle. - uśmiechnęłam się sama do sobie, gdy nagle moją uwagę przykuł dość spory napis na pierwszej stronie. Natychmiast otworzyłam gazetę na artykule i zaczęłam czytać:

_______________________________________________________________
Götze Jr?!
Wczorajszy mecz zakończył się sukcesem naszych dortmundczyków. Wynik 2:0 tylko umocnił prowadzenie Borussii w tabeli. Nikt nie wątpił w taki przebieg spotkania. To, co jednak zaskoczyło nie tylko kibiców, ale i piłkarzy, miało miejsce na trybunach. Tuż w pierwszych minutach w sektorze dla VIPów pojawili się sanitariusze, a dosłownie parę sekund później spod Signal Iduna Park na sygnale odjechał nikt inny jak młodziutka (20 lat) piękność, Hannah Eichmann. Gimnastyczka pochodząca ze stolicy naszego sąsiada, Wiednia, to nie tylko kuzynka sławnego w Bundeslidze sędziego Thomasa Eichmanna, ale od niedawna również wybranka serca wschodzącej gwiazdy Borussii Dortmund - Mario Götze.
Nie wiadomo czy to tylko zwykłe omdlenie czy może jednak nasz młody piłkarz zostanie niedługo tatusiem. Mamy tylko nadzieję, że to nic poważnego i życzymy pannie Eichmann szybkiego powrotu do zdrowia.
_______________________________________________________________

     - Co za szmatławce! - rzuciłam gazetą przed siebie ze złością, kiedy przeczytałam wszystko.
     - Widzę, że u pani wszystko w porządku. - do mojej sali akurat wszedł lekarz z szerokim uśmiechem na twarzy.
     - Przepraszam, ale ci dziennikarze to na wszystkim i wszystkich tylko żerują i sensacje robią!
     - Rozumiem. - podszedł do mnie z kilkoma kartkami. - Jak się pani czuje?
     - Chyba już lepiej. - wzruszyłam ramionami.
     - Wczoraj nie mogliśmy pani wybudzić. Obawialiśmy się, że mogła pani zapaść w śpiączkę. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Zrobiliśmy badania i... - spojrzał na mnie podejrzliwie. - nie odżywiała się pani ostatnio najlepiej.
     - To wszystko wyczytał pan z tych dziwnych tabelek?
     - Owszem. - westchnął. - Proszę mi obiecać, że zmieni pani tryb życia.
     - Obiecuję. - uśmiechnęłam się.
     - Ja mówię poważnie. W pani stanie stres i nieodpowiednia dieta nie są wskazane. Są wręcz ZABRONIONE! - pogroził mi palcem.
     - W moim stanie? - serce zabiło mi mocniej. Przez myśl przeszła mi chyba każda nieuleczalna choroba.
     - Tak, w pani stanie. Gratuluję, zostanie pani mamą. - to ostatnie zdanie brzmiało w moich uszach jak echo, znów i znów na nowo...
     - CO?!
     - Jest pani w 7. tygodniu ciąży.
     - O Boże... rodzice mnie zabiją. - schowałam twarz w dłoniach. - Ktoś jeszcze o tym wie?
     - Nie. Proszę zadzwonić po bliskich. Myślę, że może pani spokojnie już dziś wrócić do domu. - uśmiechnął się znów szeroko i wyszedł z sali.
     - Hannah! - usłyszałam uradowany głos mojego piłkarza w słuchawce.
     - Nie śpisz? - zdziwiłam się.
     - Nie zmrużyłem oka przez całą noc! Boże nic ci nie jest?
     - Nie. - odpowiedziałam bez emocji. - Przyjedź po mnie.
     - Oczywiście. - brunet rozłączył się, a ja wstałam, przebrałam się, spakowałam kilka swoich rzeczy i udałam się do lekarza. Tam podpisałam kilka papierów, wzięłam recepty i oczekiwałam Mario. - Kochanie! - wykrzyczał na mój widok, podbiegł do mnie i mocno przytulił. - Wszystko już dobrze? Na pewno możesz jechać od domu? Gdzie lekarz? - zasypywał mnie tysiącem pytań.
     - Mario. Spokojnie. Porozmawiamy w domu. - ucięłam krótko i ruszyłam w kierunku parkingu, a zdezorientowany piłkarz bez słowa podążył za mną. - Poczekaj. - zatrzymałam go w samochodzie, kiedy zaparkował już na podjeździe swojego domu.
     - Tak?
     - Ja... ja nie wiem jak ci to powiedzieć. - zaniosłam się płaczem.
     - Chodź, porozmawiamy w środku. - złapał mnie za rękę.
     - Ale ja nie chcę, żeby Marie i Thomas... - nadal płakałam rzewnymi łzami.
     - Kochanie, - pogłaskał mnie po policzku. - oni są u Reusa. Ja wróciłem ze szpitala około 3, a nie chciałem, by byli sami. - uśmiechnął się pocieszająco. - Nikt nam nie będzie przeszkadzał. - wysiadł szybko z auta, otworzył moje drzwi i wziął mnie na ręce.
     - Ja... - zaczęłam znów, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie głęboko wpatrując się sobie w oczy. Nasze twarze dzieliły milimetry.
     - Spokojnie. Cokolwiek by ci nie było, jestem przy tobie. - ucałował mnie w czoło.
     - Mario, ja jestem w ciąży. - i zapadła ta cisza, której obawiałam się najbardziej. Götze odsunął się ode mnie. - Proszę powiedz coś. - wyszeptałam.
     - Nie wiem, co mam powiedzieć. - wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
     - Miałeś być przy mnie bez względu na wszystko.
     - Jestem.
     - Jakoś tego nie widzę...
     - Hannah, jestem w szoku! - lekko podniósł głos.
     - Nie krzycz na mnie!
     - A co mam ci powiedzieć? Że jestem zachwycony?!
     - Nie musisz być zachwycony, ale...
     - Ale mam się cieszyć? Z czego do cholery?! - nachylił się nade mną. Pierwszy raz widziałam taką złość w jego oczach.
     - Mario... to też twoje dziecko. - czułam jak po moim policzku spłynęło kilka łez.
     - Skąd mam mieć pewność? - nie panował już nad emocjami.
     - Ty dupku! - nie wytrzymałam i spoliczkowałam go z całej siły. Odepchnęłam go od siebie, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do sypialni. Usłyszałam jak trzasnął drzwiami, a później z piskiem opon odjechał sprzed domu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Moje Drogie!
Wracam, i mam nadzieję,  że się cieszycie ;)
Brakuje mi blogowania, więc po prostu musiałam tu wrócić.
Wierzę, że rozdział się podobał. 
Pozdrawiam, 
Ruda ;)